Warszawa, 12 marca 2020 r.
Gospodarka w czasach zarazy
Pandemia koronawirusa będzie prawdopodobnie najważniejszym wyzwaniem dla gospodarki światowej w tym roku. Już na przełomie grudnia i stycznia gdy informacje o wybuchu epidemii w Chinach zaczęły docierać do zachodniej opinii publicznej, można było podejrzewać, że problem ten szybko stanie się globalny. Interwencja władz ChRL, choć prawdopodobnie spóźniona o klika tygodni, była bowiem tak drastyczna, że tylko niefrasobliwy obserwator mógłby ją zlekceważyć. Niefrasobliwości jednak nie zabrakło. W tym okresie z wyjątkiem władz Tajwanu żaden rząd nie podjął poważnej próby ograniczenia rozprzestrzenienia się wirusa na swoje terytorium. Samoloty latały jak wcześniej, ludzie podróżowali zgodnie ze swoimi planami, zaś wielu komentatorów i polityków – także w Polsce – bagatelizowało chorobę nazywając ją kolejną grypą. Pewien niepokój zaczęły co prawda zgłaszać firmy europejskie obawiające się wstrzymania dostaw z Chin, ale mało kto zakładał, że w Europie czy Stanach Zjednoczonych epidemia przybierze znaczące rozmiary. Pod koniec stycznia szybki wzrost liczby zakażonych nie tylko w Państwie Środka ale i innych krajach azjatyckich, połączony z ostrym hamowaniem gospodarki regionu w wyniku restrykcji administracyjnych próbujących powstrzymać epidemię, zaczęły powoli zmieniać ten obraz. Mleko już się jednak rozlało. Miesiąc później liczba zdiagnozowanych nosicieli wirusa przekroczyła sto tysięcy na całym świecie i kilkanaście tysięcy w Europie. Zarazem w niektórych krajach – przede wszystkim w Iranie i we Włoszech – nowe zachorowania, w tym ciężkie, stały się tak częste, że system ochrony zdrowia przestał je sprawnie obsługiwać co natychmiast przełożyło się na dramatyczny wzrost śmiertelności w porównaniu do i tak bardzo wysokiego poziomu zarejestrowanego w Chinach. Pozostałe kraje OECD takiego kolapsu jeszcze nie doświadczyły, lecz liczba diagnozowanych chorych wzrasta w nich wykładniczo wedle tego samego wzorca co we Włoszech czy – wcześniej – w Chinach, podwajając się co 2 do 4 dni. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem choć wciąż jeszcze korzystamy z naszego relatywnie bardziej peryferyjnego położenia i mniejszego zintegrowania z gospodarką światową niż gęsto zaludnione centrum gospodarcze Europy – tzw. Blue Banana – rozciągające się od północnych Włoch, przez Szwajcarię, południowe Niemcy i północną Francję po kraje Beneluksu i Anglię.
Relatywnie niewielka liczba zdiagnozowanych osób zakażonych w Polsce (około 40 w momencie powstawania tego tekstu) nie powinna nas uspakajać. Jak do tej pory we wszystkich państwach dotkniętych epidemią rozprzestrzenia się ona bowiem bardzo szybko, a przejście z dziesięciu do tysiąca zindentyfikowanych chorych zajmuje około dziesięciu dni. Oznacza to, że powtórzenie się w Polsce scenariusza włoskiego jest bardzo realne i to mimo tego, że polski rząd i administracja starają się wyciągać wnioski z błędów innych krajów reagując relatywnie szybko, choć nie do końca konsekwentnie. Nie wiemy więc czy środki zapobiegawcze jakie podejmujemy na początku marca – odwoływanie imprez masowych, kwarantanny dla osób które mogły mieć kontakt z chorymi, mierzenie temperatury na lotniskach czy zamykanie uniwersytetów i szkół – będą wystarczające. Jednocześnie bowiem mimo widocznego zaniepokojenia widocznego przede wszystkim w pustoszonych sklepach spożywczych i odwoływanych spotkaniach biznesowych, nadal żyjemy bowiem względnie normalnie: ludzie spotykają się w restauracjach, wychodzą do parku, galerie handlowe są pełne, a zgromadzenia religijne odbywają się bez przeszkód. Powstaje pytanie czy w ten sposób nie przypominamy samych siebie ze stycznia i lutego kiedy samoloty z i do Chin latały bez przeszkód na polskie lotniska, a tysiące z nas – nieostrzeżonych przez rząd i media – pojechało na ferie do Włoch mimo, że liczba nowych zakażeń wzrastała tam w tempie lawinowym. Patrząc na doświadczenia państw azjatyckich: Chin, Korei, Tajwanu, z jednej strony oraz europejskich: Włoch, Niemiec, Francji z drugiej, widzimy, że zatrzymanie rozprzestrzeniania się epidemii wymaga tym bardziej radykalnych działań im później i mniej konsekwentnie są one podejmowane. Każdy dzień opóźnienia zwielokrotnia problem. Może się więc okazać, że drastyczne ograniczenie mobilności ludzi – nie tylko bezpośrednio i pośrednio narażonych na kontakt z wirusem, ale nawet wszystkich mieszkańców kraju – jest jedyną drogą do zwalczenia epidemii i uniknięcia lub zminimalizowania kolapsu w polskiej służbie zdrowia tj. sytuacji, w której przeciążeni lekarze, pielęgniarki i infrastruktura szpitalna nie są w stanie pomagać nie tylko wszystkim zakażonym ale nawet tym, których stan jest ciężki. Wobec dużo gorszego stanu wyjściowego w porównaniu nie tylko w Niemiec czy Francji lecz także do najsilniej do tej pory dotkniętych epidemią Włoch, może się okazać, że takiej radykalnej interwencji nie unikniemy. Zaniedbania dalszej i bliższej przeszłości są bowiem bardzo duże a nasza – społeczna i polityczna – niefrasobliwość w okresie rozprzestrzeniania się wirusa dobrze widoczna. Mamy kilkadziesiąt procent mniej lekarzy i pielęgniarek na tysiąc mieszkańców niż borykająca się z kryzysem humanitarnym Lombardia, aparatura służąca podtrzymywaniu życia, którą dysponują polskie szpitale – choć nowoczesna – jest silnie obciążona regularnymi pacjentami, rezerwy lekowe w wyniku zatrzymania produkcji w Chinach są bardzo ograniczone, a liczba testów na obecność wirusa jakie wykonujemy jest tak mała, że prawdopodobne rozmiary epidemii są u nas większe niż to oficjalnie przyznaje Ministerstwo Zdrowia. Może się więc okazać, że w drugiej połowie marca doświadczymy tego samego szoku, który Włosi przeżywają dziś, a więc mieszanki bezpośrednich i pośrednich skutków epidemii. Diabelską mieszanką mogą okazać się ciężkie zachorowania zbyt liczne by nasza służba zdrowia mogła je obsługiwać, a co za tym idzie znaczący wzrost śmiertelności, połączony ze zjawiskami stricte gospodarczymi: przerwaniem łańcuchów dostaw, brakami w sklepach, załamaniem się popytu nie tylko w wybranych branżach, narastaniem zatorów płatniczych i podatkowych oraz początkiem lawiny bankructw mniejszych firm.
Głównym pytaniem przed którym stoi obecnie polski rząd jest pytanie o to, czy do opanowania epidemii wystarczą podejmowane działania prewencyjne, połączone z autonomiczną reakcją społeczną prowadzącą do samoistnego spadku mobilności w kraju. Można przypuszczać, że niestety odpowiedź na nie jest negatywna i konieczne będzie wprowadzenie działań bardziej radykalnych, daleko wykraczających poza obecne status quo choć zarazem prowadzących do czasowego ograniczenia środkami administracyjnymi niektórych swobód obywatelskich. Chodzi przede wszystkim o ścisłe kontrole na granicach z dokładnym rejestrowaniem (także elektronicznie przy pomocy telefonii komórkowej) miejsca pochodzenia i pobytu w Polsce poszczególnych osób, być może nawet w połączeniu z obowiązkową czasową kwarantanną pod rygorem dotkliwych sankcji finansowych lub karnych. Podobna kwarantanna obejmowałaby także zidentyfikowane ogniska choroby w kraju, nie ograniczając się zarazem – jak dziś – do poszczególnych gospodarstw domowych – lecz raczej obejmując na podobieństwo chińskie całe domy, ulice czy nawet miejscowości w których pojawiło się źródło zakażeń. Wprowadzenie tego typu drastycznych środków nie jest łatwe dla żadnego demokratycznego rządu, co tłumaczy wolną reakcję państw zachodnich, w tym naszego, zarazem uprawdopodabniając najbardziej negatywne scenariusze epidemiologiczne i gospodarcze. Nie jest też łatwe w Polsce, nie tylko dotkniętej doświadczeniami lat 80 tych ale i przepaścią braku zaufania między władzą i opozycją. Wymagałoby więc pilnego ponadpartyjnego porozumienia, demokratycznej kontroli, i ścisłej współpracy między rządem centralnym a władzami lokalnymi oraz gotowością do podejmowania działań źle odbieranych przez własną bazę polityczną (zamykanie kościołów, ograniczanie swobody poruszania się w miastach, karanie wysokimi mandatami osób łamiących zakazy itp.), . Czy to jest w Polsce możliwe? Można mieć wątpliwości.
Nawet jeśli tak radykalny scenariusz okaże się niepotrzebny a przez epidemię przejdziemy z ograniczoną liczbą zakażonych i relatywnie łagodnymi środkami zapobiegawczymi, jest dziś w zasadzie niemożliwe żeby nie dotknęło nas poważne spowolnienie gospodarcze, a co za tym idzie także jego skutki – wzrost bezrobocia, spadek dochodów podatkowych, bankructwa firm itp. Skala kryzysu jest jeszcze nieznana, jednak musimy się poważnie liczyć ze spowolnieniem co najmniej w skali porównywalnej do lat 2011-2012, a być może nawet z pierwszą od 1990 roku recesją, a więc spadkiem PKB i dużym wzrostem bezrobocia. Dodatkowym problemem – nieobecnym w poprzednich recesjach – o trudno przewidywalnej dziś sile rażenie, będzie to co się wydarzy w służbie zdrowia i szerzej w kluczowych usługach infrastrukturalnych: dostawach wody, energii, żywności. Rząd ma więc dziś do rozstrzygnięcia nie tylko to jak ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa do poziomów możliwych do akomodacji przez polskie szpitale oraz jak zapewnić funkcjonowanie kraju na podstawowym poziomie nawet jeśli sytuacja zdrowotna wymknie się spod kontroli. Z pytaniami tym wiąże się także pytanie o to, jaką cenę ekonomiczną jesteśmy gotowi zapłacić za potencjalne zmniejszenie ryzyka zapaści humanitarnej w kraju oraz czy cena ta nie będzie nawet większa jeśli do takiej zapaści dojdzie. Powiązanym problemem jest pytanie o instrumenty jakie władze publiczne będą mogły zastosować by po pierwsze złagodzić nadchodzący szok ekonomiczny a po drugie ułatwić szybkie wyjście z niego kiedy epidemia minie. Wreszcie ważnym pytaniem jest pytanie o długofalowe efekty epidemii oraz o to, czy i jak będziemy usuwać potencjalne deficyty przez nią obnażone tak w służbie zdrowia jak całej gospodarce.
Wydaje się, że w pierwszym z wymienionych obszarów (zapewnienie funkcjonowania podstawowych służb w okresie kryzysu) rząd podejmuje obecnie działania adekwatne do skali problemu mierząc się zarazem z problemami o głębszym, strukturalnym charakterze. W systemie finansowym i energetycznym powołane zostały sztaby kryzysowe oraz wprowadzone procedury umożlwiające im pracę nawet w wypadku rozszerzenia się epidemii na część kluczowego personelu. Budżet państwa dysponuje rezerwami umożliwiającymi mu obsługę płatności przez co najmniej kilka kryzysowych miesięcy bez istotnego wychodzenia na rynek nawet w sytuacji drastycznego obniżenia dochodów. Zarazem docierające do opinii publicznej sygnały lekarzy, pielęgniarek oraz ekspertów zdrowia publicznego wskazują, że nawarstwione przez lata zaniedbania finansowe, infrastrukturalne, materiałowe i ludzkie w systemie ochrony zdrowia uderzą w nas ze zdwojoną siłą w momencie kiedy liczba zdiagnozowanych przypadków osiągnie u nas poziomy zachodnioeuropejskie. Podejmowane próby przyspieszonych zakupów sprzętu medycznego nie przynoszą – jak na razie – odpowiednich rezultatów.
Jednocześnie rząd – rękami Ministerstwa Rozwoju – podjął pierwsze działania zaradcze w sferze gospodarczej zapowiadając pomoc dla branż dotkniętych kryzysem w tym w pierwszej kolejności dla turystyki, imprez masowych, transportu. Propozycje rządowe leżące na stole dotyczą m.in. ulg w i odroczeń w płatnościach podatków bezpośrednich oraz składek ZUS, ułatwień w rozliczeniach VAT polegających na przesunięciu wejścia w życie o trzy miesiące nowego JPK, wcześniejszych zwrotów VAT. Rząd proponuje także rozszerzenie wsparcia płynności firm zmuszonych do przestojów poprzez instrumenty znajdujące się dyspozycji BGK (dopłaty do kredytów, gwarancje, zwiększenie gwarancji w pomocy de minimis do 80 proc. kwoty kredytu, dopłaty do oprocentowania kredytów poprzez objęcie funduszem klęskowym także przypadku epidemii). Działania te są bez wątpienia uzasadnione, choć doświadczenia sprzed ośmiu i dziesięciu lat – kiedy na fali kryzysu w strefie euro oraz Wielkiej Recesji w światowym systemie finansowym rząd PO-PSL wprowadzał podobne pakiety skierowane do MŚP wskazują, że bardzo ważne są szczegóły wsparcia rządowego, akcja informacyjna wśród firm oraz realia wdrożenia pakietów pomocowych za pośrednictwem instytucji publicznych: BGK, ZUS czy Urzędów Skarbowych. Wyzwaniem w tej chwili niedocenianym przez rząd może okazać się tracenie płynności przez przedsiębiorstwa, nie tylko na skutek spadku popytu czy przestojów w produkcji wywołanych przez epidemię koronawirusa, lecz także wypowiadanie umów kredytowych przez zaniepokojone banki. Nieograniczanie się do narzędzi bezpośrednio dostępnych administracji poprzez Bank Gospodarstwa Krajowego i nawiązanie ścisłej współpracy z całym sektorem bankowym może okazać się w tym względzie kluczowe. Wymaga to zaangażowania nie tylko po stronie Ministerstwa Rozwoju lecz także Ministra Finansów i Komisji Nadzoru Finansowego.
Konieczne może się okazać uzupełnienie pakietu rządowego o rozwiązania znane m.in. z Niemiec w tym możliwość powszechnego zastosowania skróconego czasu pracy, a więc sytuacji w której pracownicy pójdą na urlopy postojowe, a rząd dopłaci firmom do ich wynagrodzeń, zwracając im część lub całość składek na ubezpieczenia społeczne. Stworzy to szansę na zmniejszenie skali zwolnień w gospodarce a tym samym także bezrobocia. Firmy powinny także zyskać możliwość czasowej renegocjacji kontraktów płacowych np. ich redukcji na czas epidemii o 30%-50%. Wiązać to się będzie ze wzrostem deficytu w sektorze finansów publicznych co wymaga pilnej nowelizacji budżetu uwzględniającej korektę wzrostu PKB w tym roku np. do 0%-1% i włączenia się tzw. klauzuli złych czasów w obowiązującej regule wydatkowej. Pozwoliłoby to na zwiększenie deficytu o 0.5%-1% PKB. W bardzo złym obrocie sytuacji konieczne będzie ogłoszenie stanu klęski i rozrost deficytu o kilka procent PKB tak aby sfinansować najbardziej pilne wydatki ratujące płynność firm i ograniczające wzrost bezrobocia. W tej sytuacji jednak rząd powinien jednocześnie przemyśleć część podjętych już zobowiązań rozważając np. zawieszenie wypłaty 500+ na okres epidemii dla części beneficjentów. Jeśli sprawy przyjmą bardzo zły obrót nie tylko w Polsce ale i na Świecie, konieczne będą działania bardziej radykalne wykraczające poza odroczenia lub zawieszenia płatności podatków oraz finansowanie wydatków publicznych deficytem w nadziei na podtrzymanie popytu w gospodarce. Takim niestandardowym rozwiązaniem (stosowanym jednak w USA w okresie Wielkiej Recesji) może być znaczące dokapitalizowanie PFR i zapalenie zielonego światła na (z góry ograniczone w czasie) przejmowanie udziałów w upadających firmach.
Ostatnią grupą wyzwań stojących przed polskimi władzami w związku z epidemią są działania długofalowe. Niestety może się okazać, że odpływ wywołany przez koronawirusa uwidoczni nam wszystkim, które części naszego państwa funkcjonują de facto bez przysłowiowych majtek ukrywając ten fakt przez opinią publiczną pod falami dobrej koniunktury. Nasza polityka zdrowotna jest jednym z najbardziej oczywistych podejrzanych ale niewiele mniej zasadne wątpliwości można mieć wobec szeroko pojętej polityki publicznej stawiającej bieżące transfery nad wydatkami wzmacniającymi, zdolności do działania w sytuacjach kryzysowych. To, że wykonujemy tak mało testów na koronawirusa jest pośrednio pochodną niedoinwestowania naszej nauki. Wnioski z epidemii powinny więc być po pierwsze bezpośrednie, skutkujące szybkim a zarazem znaczącym (ok. 2% -3% PKB) zwiększeniem wydatków na ochronę zdrowia uzupełnionym o działania prowadzące do jeszcze większego (ok. 30%) wzrostu liczby pracujących w kraju lekarzy i pielęgniarek oraz dokapitalizowania (sprzęt medyczny i rezerwy materiałowe) szpitali i innych placówek składających się na system. Po drugie muszą to też być wnioski pośrednie, dzięki którym państwo zda sobie sprawę z własnych deficytów obniżających jego zdolność do realnego działania w sytuacjach kryzysowych. Siłę poszczególnych państw w obliczu epidemii (lecz także innych klęsk żywiołowych, wojny czy kryzysów gospodarczych) różnicuje to co robią one w normalnych czasach. Czy budują one w tym czasie realne zdolności innowacyjne, organizacyjne, sprzętowe i infrastrukturalne, czy też raczej wolą każdą nowo zarobioną złotówkę czy dolara wydać na bieżącą konsumpcję tej czy innej grupy społecznej.
Błędem byłoby gdybyśmy czasu zarazy nie wykorzystali do tego rodzaju refleksji nad stanem naszego państwa, zwłaszcza, że pandemia – jak każdy kryzys – wiązać się prawdopodobnie będzie z wieloma nowymi możliwościami do zagospodarowania w systemie światowym. Zyskają przede wszystkim te państwa, które prawidłowo zidentyfikują wywołane przez nią zmiany, a w szczególności przeobrażenia którym – na dobre i złe dla Polski – ulegną międzynarodowe łańcuchy wartości. Kraje, które najlepiej przeszły przez epidemię od strony humanitarnej i gospodarczej przyciągną zapewne większą uwagę inwestorów, zainteresowanych innym rozłożeniem ryzyka własnej działalności. Nie bez szans będą jednak także państwa ciężko dotknięte kryzysem, o ile wyciągną one wnioski z własnych słabości i odpowiedzą na nie zdecydowanymi reformami. Najgorsze co mogłoby się nam przydarzyć to bierność i szybki powrót do status quo ante gdy już epidemia ustąpi. Czy tym razem będzie inaczej?
Autor: Maciej Bukowski, Wydział Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego
Fot. geralt / pixabay.com